piątek, 1 lutego 2013

Copernicus



Pustka. Nieskończona otchłań, przestrzeń, dla której czas nie ma żadnego znaczenia. Miliony lat świetlnych niczego, bezduszne i obojętne jak Asfodelowe Łąki, po których błąkają się samotne międzygwiazdowe obłoki pełne pyłu i gazu. Pomimo olbrzymich odległości i niewielkich szans na spotkanie, bywa, że dwa obłoki są na tyle blisko, że zaczynają na siebie wzajemnie oddziaływać. Przenikają się i zagęszczają swoją masę, zbliżają się powoli, bez żadnego pośpiechu, z czasem stając się jednym, większym obłokiem. Bywa też, że zderzają się bez ostrzeżenia. Bang! I po sprawie.

Silne promieniowanie elektromagnetyczne powoduje zagęszczanie się masy obłoku, który rozgrzewa się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu staje się protogwiazdą. A taka protogwiazda to nie byle co! Jest ona niesamowicie wielka, myśli, że wszystko jej wolno, nie zna żadnych ograniczeń, ani zakazów. W ślimaczym tempie obraca się, zapada się w sobie i rozgrzewa. Protogwiazda jako podlotek bywa nieodpowiedzialna, ale tak jest zafascynowana sama sobą, że pozostaje ślepa na własne wady. Pozwala jej to żyć w spokoju i powoli rozwijać się. W pewnym momencie, gdy protogwiazda dojrzewa, zaczynają w niej zachodzić reakcje termojądrowe. Wtedy ewoluuje ona i staje się...

...gwiazdą. Dorodną, odpowiedzialną za swoje czyny gwiazdą. Od tej pory kończy się zabawa, a zaczyna się prawdziwe życie. Gwiazda musi bowiem rozsądnie sobą gospodarować, zarządzać swoimi zasobami i dbać o to, aby nie wypalić się zbyt wcześnie. Dzięki syntezie termojądrowej jest stale rozgrzewana, utrzymuje swój wewnętrzny żar. Ten gwiezdny ogień jest bardzo ważny, wręcz najważniejszy. Bez niego cząsteczki gwiazdy zbytnio rozpraszałyby się i mogłoby dojść do ich dezintegracji. Dzięki syntezie pozostają one ze sobą w stałym, nierozerwalnym związku.

W formie dojrzałej gwiazda może przybierać różne formy. Od tego, jak duża jest na początku, zależy to, jak skończy. Nie daj Boże, by wyrósł z niej błękitny nadolbrzym. Piękna, jasna gwiazda, ozdoba letniego nieba. Patrząc na nią, każdy obłok międzygwiazdowy, każda protogwiazda marzy o byciu kiedyś takim szczęśliwym nadolbrzymem. W historii wszechświata było kilka słynnych błękitnych nadolbrzymów. Jeden z nich, Mima z konstelacji Kaak świecił sześćdziesiąt tysięcy razy jaśniej niż mieszkające w Drodze mlecznej Słońce. Mniejsze gwiazdy często chciały brać z niego przykład, pytały „jak Ty to robisz, jak możesz świecić tak jasno”? Na to Mima odpowiadał zawsze, z właściwym sobie entuzjazmem oraz pewną dozą tajemniczości – „wewnętrzny ogień, dzieci... wewnętrzny ogień”. A one wierzyły, że kiedyś dorosną do tego, aby ten żar poczuć.

Niestety, bycie nadbłękitnym olbrzymem ma swoje wady. Inne, mniejsze i ciemniejsze gwiazdy z czasem ewoluują, zmieniają się w inne formy, maleją, aż w końcu spokojnie umierają. Wspomniane już Słońce żyło sobie spokojnie do czasu, gdy stopniowo zaczęło przeistaczać się w czerwonego olbrzyma. Stawało się coraz większe i większe, aż w końcu jego jądro nie było w stanie utrzymać coraz chłodniejszej materii, wobec czego dookoła centralnej części powstała olbrzymia mgławica złożona ze wspomnień i przeżyć. Dzięki temu Słońce, które wtedy było już białym karłem, mogło na starość w ciszy i spokoju przypominać sobie całe swoje życie. Wszystkie przyjemne i smutne momenty. Te dobre chwile wspominało z rozrzewnieniem, a z przykrych śmiało się w duchu mówiąc, że każda rozpędzona kometa wbita w brzuch tylko je wzmacniała. Im Słońce było starsze, tym więcej wspomnień się ulatniało, odpływało w pustkę bez czasu i przestrzeni, a gwiazda zmieniła się w czarnego karła i szczęśliwa kończyła swój żywot.

Błękitny nadolbrzym nie ma tak spokojnego życia. Ceną jego pełnego pasji życia, jest gwałtowna i pełna bólu oraz cierpienia śmierć. Gdy ustaną w nim reakcje termojądrowe, olbrzym jest zbyt słaby, żeby utrzymać własny ciężar. Zaczyna zapadać się w sobie, aż w końcu nagromadzenie emocji – pozytywnych i negatywnych – tworzy mieszankę wybuchową. Bang! Dochodzi do potężnej termojądrowej eksplozji, która niszczy całą materię gwiazdy. Dochodzi do utworzenia supernowej, obiektu bardzo jasnego, choć nietrwałego. Supernowa może być zadowolona z tego faktu, iż uwolniła się spod jarzma nadolbrzyma, jednak stan ten trwa krótko, po czym rozproszone cząstki tworzą piękną, jedyną w swoim rodzaju mgławicę. Jest ona piękna jednak tylko z zewnątrz. Tworzący ją bowiem pył wciąż pamięta wszystko, co przeżył błękitny nadolbrzym. Ma to jednak dobre strone. Po pewnym czasie, na gruzach najjaśniejszej gwiazdy może powstać inna, może nie tak wielka i gorejąca, lecz za to stabilna i długowieczna, która przeżyje kolejne piękne chwilę, by na końcu przenieść się na Pola Elizejskie, krainę wiecznej szczęśliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz