Pustka. Nieskończona otchłań, przestrzeń, dla której czas
nie ma żadnego znaczenia. Miliony lat świetlnych niczego, bezduszne i obojętne
jak Asfodelowe Łąki, po których błąkają się samotne międzygwiazdowe obłoki
pełne pyłu i gazu. Pomimo olbrzymich odległości i niewielkich szans na
spotkanie, bywa, że dwa obłoki są na tyle blisko, że zaczynają na siebie
wzajemnie oddziaływać. Przenikają się i zagęszczają swoją masę, zbliżają się powoli,
bez żadnego pośpiechu, z czasem stając się jednym, większym obłokiem. Bywa też,
że zderzają się bez ostrzeżenia. Bang! I po sprawie.
Silne promieniowanie elektromagnetyczne powoduje
zagęszczanie się masy obłoku, który rozgrzewa się coraz bardziej i bardziej, aż
w końcu staje się protogwiazdą. A taka protogwiazda to nie byle co! Jest ona
niesamowicie wielka, myśli, że wszystko jej wolno, nie zna żadnych ograniczeń,
ani zakazów. W ślimaczym tempie obraca się, zapada się w sobie i rozgrzewa. Protogwiazda
jako podlotek bywa nieodpowiedzialna, ale tak jest zafascynowana sama sobą, że
pozostaje ślepa na własne wady. Pozwala jej to żyć w spokoju i powoli rozwijać
się. W pewnym momencie, gdy protogwiazda dojrzewa, zaczynają w niej zachodzić
reakcje termojądrowe. Wtedy ewoluuje ona i staje się...
...gwiazdą. Dorodną, odpowiedzialną za swoje czyny gwiazdą.
Od tej pory kończy się zabawa, a zaczyna się prawdziwe życie. Gwiazda musi
bowiem rozsądnie sobą gospodarować, zarządzać swoimi zasobami i dbać o to, aby
nie wypalić się zbyt wcześnie. Dzięki syntezie termojądrowej jest stale
rozgrzewana, utrzymuje swój wewnętrzny żar. Ten gwiezdny ogień jest bardzo
ważny, wręcz najważniejszy. Bez niego cząsteczki gwiazdy zbytnio rozpraszałyby
się i mogłoby dojść do ich dezintegracji. Dzięki syntezie pozostają one ze sobą
w stałym, nierozerwalnym związku.
W formie dojrzałej gwiazda może przybierać różne formy. Od tego,
jak duża jest na początku, zależy to, jak skończy. Nie daj Boże, by wyrósł z
niej błękitny nadolbrzym. Piękna, jasna gwiazda, ozdoba letniego nieba. Patrząc
na nią, każdy obłok międzygwiazdowy, każda protogwiazda marzy o byciu kiedyś
takim szczęśliwym nadolbrzymem. W historii wszechświata było kilka słynnych
błękitnych nadolbrzymów. Jeden z nich, Mima z konstelacji Kaak świecił
sześćdziesiąt tysięcy razy jaśniej niż mieszkające w Drodze mlecznej Słońce.
Mniejsze gwiazdy często chciały brać z niego przykład, pytały „jak Ty to
robisz, jak możesz świecić tak jasno”? Na to Mima odpowiadał zawsze, z
właściwym sobie entuzjazmem oraz pewną dozą tajemniczości – „wewnętrzny ogień,
dzieci... wewnętrzny ogień”. A one wierzyły, że kiedyś dorosną do tego, aby ten
żar poczuć.
Niestety, bycie nadbłękitnym olbrzymem ma swoje wady. Inne,
mniejsze i ciemniejsze gwiazdy z czasem ewoluują, zmieniają się w inne formy,
maleją, aż w końcu spokojnie umierają. Wspomniane już Słońce żyło sobie
spokojnie do czasu, gdy stopniowo zaczęło przeistaczać się w czerwonego
olbrzyma. Stawało się coraz większe i większe, aż w końcu jego jądro nie było w
stanie utrzymać coraz chłodniejszej materii, wobec czego dookoła centralnej
części powstała olbrzymia mgławica złożona ze wspomnień i przeżyć. Dzięki temu
Słońce, które wtedy było już białym karłem, mogło na starość w ciszy i spokoju
przypominać sobie całe swoje życie. Wszystkie przyjemne i smutne momenty. Te
dobre chwile wspominało z rozrzewnieniem, a z przykrych śmiało się w duchu
mówiąc, że każda rozpędzona kometa wbita w brzuch tylko je wzmacniała. Im
Słońce było starsze, tym więcej wspomnień się ulatniało, odpływało w pustkę bez
czasu i przestrzeni, a gwiazda zmieniła się w czarnego karła i szczęśliwa
kończyła swój żywot.
Błękitny nadolbrzym nie ma tak spokojnego życia. Ceną jego
pełnego pasji życia, jest gwałtowna i pełna bólu oraz cierpienia śmierć. Gdy
ustaną w nim reakcje termojądrowe, olbrzym jest zbyt słaby, żeby utrzymać
własny ciężar. Zaczyna zapadać się w sobie, aż w końcu nagromadzenie emocji –
pozytywnych i negatywnych – tworzy mieszankę wybuchową. Bang! Dochodzi do
potężnej termojądrowej eksplozji, która niszczy całą materię gwiazdy. Dochodzi
do utworzenia supernowej, obiektu bardzo jasnego, choć nietrwałego. Supernowa
może być zadowolona z tego faktu, iż uwolniła się spod jarzma nadolbrzyma,
jednak stan ten trwa krótko, po czym rozproszone cząstki tworzą piękną, jedyną
w swoim rodzaju mgławicę. Jest ona piękna jednak tylko z zewnątrz. Tworzący ją
bowiem pył wciąż pamięta wszystko, co przeżył błękitny nadolbrzym. Ma to jednak
dobre strone. Po pewnym czasie, na gruzach najjaśniejszej gwiazdy może powstać
inna, może nie tak wielka i gorejąca, lecz za to stabilna i długowieczna, która
przeżyje kolejne piękne chwilę, by na końcu przenieść się na Pola Elizejskie,
krainę wiecznej szczęśliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz